piątek, 3 lutego 2012

Daydreaming

Spóźniłam się z tym blogiem. Miał powstać w celu podzielenia się moimi spostrzeżeniami, przeżyciami, wrażeniami z pobytu w Stanach. Mojej (pierwszej) życiowej przygody i sprawdzianu.
Cóż, ostatecznie skończyło się na zamiarach...
Teraz motywacja jest odrobinę inna... Wspomnienia nie dają spokoju.
Nieprawdopodobne jest to, jak bardzo te cztery miesiące mną wstrząsnęły. Mam wrażenie, że wszystko zmieniło swoje miesjce...  Jeszcze trudniej jest mi uwierzyć w to, co teraz się ze mną dzieje. Od mojego powrotu nie było ani jednego dnia, kiedy nie myślałabym o powrocie.
Dwa dni temu do Polski przyleciał Sean- mój serdeczny przyjaciel i dyrektor campu, na którym pracowałam. Bliska byłam decyzji o powrocie na camp w tym roku. Nie złamałam się ostatecznie, ale żal jest ogromny. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo przywiązuję się do ludzi....
Powroty nie są dla mnie. Chcę poznać teraz nowe miejsce, nowe zwyczaje i innych ludzi!
Mimo że kompletnie nie mam teraz wolnego czasu, codziennie znajduję go na tyle dużo, żeby myśleć, myśleć, myśleć...! Cholerny daydreaming. Czasem mam wrażenie, że życie w mojej głowie jest bardziej atrakcyjne od tego na jawie.
Tydzień temu wysłałam do NYC dokumenty z prośbą przyjęcia mnie na praktyki w ONZ. Ta cisza zaczyna mnie martwić. Mam nadzieję, że to wina poczty. Musi się udać! już zaczęłam suć plany...
Aplikacja na work&travel póki co zawieszona w próżni. Zaczęłam ostatnio konfrontować moje zamiary z rzeczywistością i im częściej i głębiej przeprowadzam tę konfrontację, tym bardziej odciągam w czasie sfinalizowanie wyjazdu. Jakby czas miałby mi w czymś pomóc...
Sean jest już w Bostonie, a ja wspominam nasz wypad do Cape Code....


Cholerny daydreaming.